Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Toń Vallombrosy; podobnie się toczą
Trzciny, gdy Oryon, zbrojny wiatrów rykiem,
Wali o brzegi Czerwonego Morza,
Co pochłonęło niegdyś Buzyrysa
Z jego konnicą, gdy ta w nienawiści
Wędrowców z Goszen ścigała; zaś owi,
Szczęśliwie brzegu drugiego dopadłszy,
Widzieli trupy jej, płynące w morzu,
I koła wozów jej strzaskane. Tak
Tłum potępionych krwawą toń pokrywa,
Zgnębiony treści swej anielskiej zmianą.
Wołał więc Szatan, aż jaskinie piekieł
Echem zabrzmiały: — Książęta, mocarze,
Rycerze, niegdyś kwiat nieba, dziś groza!
Może-li takie napaść odrętwienie
Na duchy wieczne? Czyście wy wybrali
Sami to miejsce, by na niem swe męstwo
Uśpić — i równie miłem uznajecie
Spać tu — jak w Niebios spaliście dolinach?
Lub może chcecie w tej nędznej postawie
Uczcić zwycięzcę, który widzi teraz
Swoje anioły, jak toczą się w głębi,
Tarcze i oręż rozrzuciwszy? Chcecież,
By wielkorządcy jego uskrzydleni
Z błękitów zeszli i na pogrążonych
We śnie napadli? lub by piorunami
Jeszcze nas głębiej strącili w tę przepaść?
Zbudźcie się — wstańcie — lub gińcie na wieki!
Słyszą — i wstydem rumiani, uderzą
W skrzydła: podobnie straże snem ujęte,
Na dźwięki głosu, który czczą, powstają —
I nim wytrzeźwią się, spieszą do pracy.