Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Temu, co w światła krainach szczęśliwych
Eterycznymi promieniałeś blaski,
Świecąc tysiącom! Toż ty, z którym jedność
Rad i zamiarów — i jedność nadziei
I śmiały poryw na chwalebne czyny
Łączył mnie kiedyś, tak, jak dzisiaj łączy
Jeden upadek! Patrz — do takiej jamy
Padłeś z swych wyżyn. — Tak się pomścił krwawo
ON swoim gromem. — Nie znaliśmy dotąd
Tej strasznej broni. — Lecz mnie nic nie wzruszy,
Cokolwiek w groźnym gniewie swym Zwycięzca
Zesłałby na mnie, by zgiąć mego ducha. —
Zmieniony w blasku duch mój niezwalczony
Pogardę ma dla kar niesprawiedliwych,
Któremi Bóg mnie dotknął bezlitośnie. —
Nie mnie jedynie! On tu strącił jeszcze
Opornych duchów tłum nieprzeliczony,
Co nie chcąc Jego władzy, mnie oddały
Najwyższą władzę przeciw Jego władzy:
Z niemi jam w boju na równinach nieba
Wstrząsł jego tronem. — Cóż, żeśmy przegrali?
Nie wszystko znikło. — Nieugięta wola,
Pragnienie zemsty, wieczysta nienawiść,
Męstwo rozpaczy: zginąć lub się nie dać;
Tej chwały nigdy ten zły a potężny
Mi nie zabierze. — Zgiąć się, na kolanach
Błagać o łaskę — ubóstwić moc Tego,
Co wieczną grozą swych ramion tak długo
Świat cały gnębił — byłoby nikczemnie!
Zaiste — gorszą byłoby to hańbą
Niż ten upadek. — Odtąd z woli Boga —
Oraz Istoty jego empirejskiej