Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żubry, niedźwiedzie i wilki zawyły jak wicber[1] szalony,
Bór mu zaszumiał — i krzyki człowiecze zabrzmiały w cięciwach,
Śmiechy i jęk i wołanie: Na bój — i uściski dziewicze,
I twarze tych, co pomarli, uszedłszy za wodę szereką:
Wszystko ożyło jak czarem w magicznych trzech żyłach bawolich.
Dalej a dalej gęstwiną szedł dziki myśliwiec, wzruszony,
Ku swemu siołu. Z daleka rodzinne już dymy spostrzegał,
W niebo ku górze płynące, z szerokich namiotów skórzanych.
(Słońce wschodziło powoli — na środek błękitu złociste).
Zdala ku niemu powietrzem — leciały radosne okrzyki —
Wrzawą myśliwca witano; myśliwiec nie słucha powitań —
Łanię z potężnych swych bark — niby ptaszę powalił na ziemię
I woła: Bracia, słuchajcie, jak dzwoni potrójna cięciwa!
Słuchajcie — woła — i w kolej trzy żyły palcami uderza —
I naraz drgnęły trzy żyły — i dreszcz przejął serca słuchaczy
I jakieś nowe zachwyty — i nowe odczuli porywy.
Krew uderzyła i nogi bezwiednie się w tan układały —
I ciała wszystkie poczęły się rytmem poruszać jednakim,
I dusze wszystkie się rwały w nieznane, dalekie przestwory —
I niby ptaki skrzydlate do góry się rwały, do góry...
Łuk dzwonił coraz potężniej, że — zda się — w nim pszczół roje brzęczą —
(Słońce ogromną swą tarczą — spływało na zachód w purpurze).

∗             ∗
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wicher.