Strona:Poezye cz. 1 (Antoni Lange).djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zasłużył na śmierć swoją. I wężowe syki
Dosięgną mię pod wiecznem posłaniem grobowem!
Wtedy ja w mym mogilnym powstanę granicie
I powiem im: Jam błądził, o, prawda! Sędziowie,
Jednym szeregiem błędów było moje życie.
Moja wina! Błądziłem w myśli — czynie — słowie!
Widziałem zawsze życie zbyt szerokiem kołem,
Żem nieraz jego drobnych dostrzedz kół nie umiał —
Przeto nieraz upadłem — nieraz się potknąłem,
A wicher mi złowieszczy karająco szumiał.
Huczały w mojem sercu, w mym mózgu, w mem łonie,
Wszystkie szały i zbrodnie, kłamstwa i rozpacze,
Wszystkie zwątpienia, wzgardy: wszystkie dysharmonie,
Któremi potępiony wiek dzisiejszy płacze.
Bo ja byłem chaosem, tak jak jest chaosem
Ten wiek, który mię rodził; który pieśń swą śpiewa —
W jasną myśl niespojonym, zgrzytającym głosem,
Od którego drżą góry i padają drzewa!
Lecz wiem, że z tej zgrzytliwej, chaotycznej pieśni
Wyjdzie harmonia dźwięków; że się wypromieni
Zorza przeźroczych myśli, która ucieleśni
Świat — odrodzony w wiecznej wiośnie i zieleni!

Moja pieśń nieskończona... Tak! bo mi zamknięto
Usta, a pierś zduszono... I tylko piołuny
Jedną falą przesiąkły lutni mojej struny
I niosłem oniemiałą lutnię mą pękniętą!
Moja pieśń nieskończona... I cóż z niej zostanie?
Jeden rzut ikarowy — jedna skra wesela —
Jeden błysk objawienia... I ciemne otchłanie
Nocy — bezdnia upadku — bezsilne błąkanie —
Chaos żądz nieujętych, co mi w krew się wciela,
Jady samobiczowań, co w duszę się wżarły,
— Szamotanie bezpłodne woli pół zamarłej,
Ironia gór olbrzymich, wydających karły,