Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/639

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I ziemne kanały,
I wilgoć niebieską.
Już brzegi nad rzeką
Porwane na szczęty,
Na polu, daleko,
Wirują odmęty,
I fala surowa,
I wicher się wzdyma...
O! kotew portowa
Okrętu nie wstrzyma!
Pod żagiel wychodzi
Żołnierskiej tłum czerni,
Błyszczą się na łodzi
Wojacy pancerni,
I płyną najszerzej,
Aż morze w tej stronie
I łodzie rycerzy,
I wodę pochłonie.

Tak głos twój, pełny słodyczy,
Płynie po owej przestrzeni,
Gdzie Ojciec święty, Eugeni,
Italskim miastom sterniczy.

On władców i ludów wojny,
Grożące mocnem wstrząśnieniem,
On cały świat niespokojny
Podparł barczystem ramieniem.

O święty posłannik Boży!
Promienny blask jego oka,
Przed nim arabska zatoka,
I Nil, i Bosfor się korzy.

On objął świętem poselstwem
I barbarzyńcę, i Greki,
I Rzymskiem obywatelstwem
Zbratał wszystek świat daleki.