Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/562

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ty nam umarłeś — a my w tymże czasie
Głodem pomrzemy, tęsknotą zaginiem...
Poco umierać? wszak miałeś i zboże,
Miałeś i ogród — nędza nie ciemięży.
Siedem par cielic na twojej oborze,
Siedem par byków godnych do uprzęży,
Piętnaście krówek, przychodzących z lasa,
Do twego chlewa wieczorem się garnie,
Trzoda owieczek na pastwisku hasa,
Jest pełno mleka na naszej mleczarnie.
Starowna kokosz na podwórzu grzebie,
Pobiera ziarno, co w prochu zostawa,
Gęś kapitolska naokoło siebie
Ma trzodkę piskląt, zielonych jak trawa.
W pasiekach twoich, co kłoda, to roje,
Tysiące pszczółek pracuje nam gwoli...
Poszedłeś, mężu, na wieczne pokoje,
Już nas nie przyjdziesz pocieszyć w niedoli.
Kogo ja czule do serca przycisnę?
Na kogo spojrzę słodkiemi oczyma?
Wszystko na świecie, wszystko nienawistne,
Gdy ciebie niema, i szczęścia mi niema.
Już sen żelazny zakował twe oczy,
Nie słyszysz jęków z wieczności dalekiej;
Niechże cię światłość wieczysta otoczy,
Bądź zdrów, mój luby! na wieki, na wieki!
Tak płaczka płacze, i krzyżem się ściele,
I długim jękiem opłakuje straty.
A tu przytomni idą przyjaciele,
Zwłaszcza gdy zmarły był człowiek bogaty.
Nad jego grobem, jako Cerkiew uczy,
Ksiądz śpiewa pieśnię, albo pisze kartę:
Pietrze, któremu dał Chrystus swych kluczy,
Co masz dla dobrych Niebiosa otwarte,
Otwierasz wnętrze niebieskich podwoi
I pełnisz straże, kto do nich przybywa!
Oto nasz Iwan u wieczności stoi,