Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już i Marko dziecina
Wyrósł bujno, jak trzcina,
Krzepki, nakształt jawora,
Że i żenić już pora.
Starzec w myślach się gubi,
Kogo chłopak zaślubi?
Słuchać ludzi nie wadzi,
Najemnicy się radzi.
Ta posłałaby swaty
Do królewnej bogatej;
Lecz królewna daleko,
A tu lata ucieką.

— Niech sam radzi w tej mierze,
Niech sam żonę wybierze.

— Dobrze, córko — rzekł stary,
Niech wyszuka już pary,
A jak parę wyszuka,
Posłać swatów nie sztuka.

Rozpytali, radzili,
Panów swatów prosili.
Przyszli swaty za wolą,
Przyszli z chlebem i solą,
I ubrani sowito,
I z rusznicą nabitą.
Dobrze poszło swatanie:
Piękna panna w żupanie,
Taka hoża i młoda,
Że i starań nie szkoda,
Kwiatek krasny i wonny, —
Sam pan hetman koronny
Takie dziecko pieszczone
Chętnie wziąłby za żonę.

— Dzięki, dzięki, swatowie! —
Rozczulony dziad powie —
Lecz rozbierzmy w gawędzie,