Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kląkłem u tronu Jego podnóża.
A gdy modlitwa, jak święta rosa,
Skalaną grzechem duszę obmyje,
Upadł do morza trup albatrosa,
Co uczepiono na moją szyję.

V.

I sen posilny ożywił w porę
Duszę znękaną i ciało chore,
Przecie poczułem, że żyję.
Modlitwą rzewną i łzą rzęsistą
Począłem wielbić Pannę przeczystą,
Matkę boleści, Maryę.

Spałem, a piersi tchnęły swobodą;
Śniłem, że widać brzeg ziemi:
Sterniki okręt bezpiecznie wiodą,
I stoją stągwie ze słodką wodą,
Ja piję pierśmi pełnemi.

Wtem się ocykam, patrzę: deszcz leje,
Poglądam wkoło ciekawie;
Do serca weszły słodsze nadzieje,
I piłem wodę na jawie.

Śmieję się, płaczę, sobie nie wierzę,
Czy jeszcze żyję... czy płynę...
Czy może dusza w nadziemskiej sferze
Ku swemu Stwórcy kierunek bierze
I leci w duchów krainę.

Zaszumiał wietrzyk, morze oddycha,
Skończył się spokój ponury...
Zdaje się wieje z daleka, z cicha,
Jednak fregatą waha, kołycha,
Zadrgały liny i sznury.

Żagle powoli wzdymać się poczną,
Wieją z szelestem, ze świstem;