Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/585

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LACKI.
Och! czuję, czuję, co ciebie odkłania,

Widzę z rozpaczą mą dolę złowrogą!
Ależ twój ojciec wyjdzie z obłąkania
Piękną twą wioskę odbudować mogą.
A ja z uczuciem synowskiem a świętem
Jegobym stare pielęgnował lata!

HELENA.
Zawszebym jednak patrzała ze wstrętem,

Jak na mordercę jedynego brata.
O! zapomnijmy tę przeszłość minioną!
Nie dla mnie szczęście w miłości człowieczej.
Pójdę na Boże przytulić się łono,
Klasztorna cela może mię uleczy...
Czemu łza w oczach, źrenica tak pała?
Czemu z twych piersi ten jęk się wyrywa?

(Biorąc go za rękę z rozrzewnieniem).
O! nie chciej Jerzy, bym ciebie kochała,

Bo będę bardziej... bardziej nieszczęśliwa!
Czy chciałbyś twojej nieszczęścia niebodze?
Jedź, jedź stąd prędzej... spełnij chlubne dzieło,
Szczęście i sławę znajdź na twojej drodze...

(Po chwili, wzruszona):
I zapomnienie tego, co minęło.
(Ściska mu rękę i spiesznie odchodzi).



SCENA DZIEWIĄTA.

LACKI (sam).
(Osłupiały).
Sen to... czy prawda?... Ależ prawda przecię:

Głosu jej słyszę ostatnie odbicie...
I ja sam jeden zostaję na świecie...
Życie bez jutra, bez nadziei życie.
Więc mi nie wolno marzyc nawet we śnie...
Więc bez powrotu moje szczęście znika!