Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/513

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
PODKOMORZY.
Nie daję bez procentu — procent się ułoży.

Zyskać na każdej rzeczy to moje systema;
Zysk moralny, pieniężny — tu różnicy niema.
A gdybym własnych zysków nie miał na uwadze,
Pewniebym nie poradził, co teraz wam radzę.
Jestem stary — a syna nie dały mi Nieba;
Mam jeszcze bystre oko, lecz mi ręki trzeba.
Gospodarstwo upada, co rok procent znika...
Och! trzeba mi koniecznie, trzeba pomocnika.
Wasz syn Stefan, to chłopak z rozumem, z zapałem;
Takiego właśnie dostać pomocnika chciałem,
Co to ręce młodzieńcze, dusza nieskażona,
Co ja głową pomyślę, on czynem wykona.
Lecz cóż? kiedy mu powiem: Mój panie Stefanie,
Dam ci stół i usługę, światło i mieszkanie,
Dam ci rocznej zapłaty na tyle i tyle, —
To pewno, że w rachubach moich się pomylę.
On powie: Mnie to na co? i wzgardzi ofiarą;
Ja mam starego ojca, ja mam matkę starą...

(Kłania się sędzinie).
Przepraszam cię, sąsiadko... Lecz niechaj pamięta,

Że w kapitale życia wzrastają procenta.
Kobiety zawsze młode i zawsze są hoże;
Lecz Stefan mnie na przekor powiedzieć tak może.
A zresztą miałby słuszność: poco drugim służyć?
Lepiej w domu swej pracy i zapału użyć,
Lepiej na własnej miedzy choćby tracie siły,
Niźli jeść chleb służebny, nikomu niemiły.
A zresztą, gdyby moje i podzielił zdania,
To... możeby...

Zakłopotany).

korzystał z mego zaufania.

SĘDZIA.
Co! onby cię okradał?!