Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie! jeszcze mię tak ciężka nie przytłacza bieda;
Obejdę się bez złota.

NEFTAL.

Tu złota nikt nie da.
Możnaby gruz na cegłę wyprzedać ryczałtem;
Nie chcesz pan... mniejsza o to... nie odbieram gwałtem;
Lecz co będzie z mym długiem? Czekam do tej pory.

WĄT0RSKI.

Święty jest dług, oparty na zamku Wątory...
Ale słuchaj, Neftali! liczyłem na żniwa,
Lecz zima była ciężka... wiosna nieszczęśliwa...
Latem wypadły grady — miej proszę na względzie.
Ja dziś nie mam pieniędzy.

NEFTAL.

A cóż z tego będzie?

WĄTORSKI.

Musisz trochę poczekać.

NEFTAL.

Na co tu czekanie?
Mam zastaw, pańskie herby, i mam kupca na nie.
Będzie strata — cóż robić? liche nasze zyski!
Każę herby przetopie na srebrne półmiski.

A kiedy wielka strata, nie dopuszczaj Boże!
(Wpada w gniew).
To ja na pański zamek trzy pozwy położę!

Będę się procesował, pozna pan dobrodziej!
Co ten herb? Srebro liche! waga nie dochodzi!
A na wierzchu kogutek, i to z blachy jeszcze!
O! ja tego kogutka na karczmie umieszczę,
I pod znakiem koguta zrobię szynk na wino,

Aby wszyscy widzieli rzetelność waściną!...
(Uspakaja się nieco).
Zresztą, panie Wątorski... jeślibyście chcieli,

Dam waści trzy dni czasu — termin do Niedzieli;