Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak wioząc nowe herby, krwią własną zbroczone.
A kiedy przyjdę do was w bohaterskiej sławie,
Moją Kownie na równi z twym rodem postawię.
Zawstydzisz się przemawiać wobec całej ziemi,
Żem zdobył moją świetność piersiami własnemi.
Wtedy będę już godzien wejść w waszą rodzinę...
Hanno! pomódl się za mnie, gdy na wojnie zginę!...




SCENA ÓSMA.

CIŻ prócz STANISŁAWA.
WĄTORSKI.

Patrz, jaki hardy szlachcic!... przestraszył mię nieco...
A jak twarz jego pała! a jak oczy świecą!

Szkoda, że nie potomek wysokiego domu...
(Do Hanny):
Lecz nie dam twojej ręki nikomu... nikomu,

Kto świetnych antenatów nie otrzymał w darze,
Kto przynajmniej trzech herbów w tarczy nie okaże!
Wola moja niezłomna — tu płacz nic nie nada...
Lecz już dzwonią na pogrzeb — pospieszyć wypada,
Ubierz się w czarne krepy i osłony białe,
Przybierz postać wyniosłą, wejrzenie wspaniałe,
A nigdy nie zapomnieć proszę od tej pory,

Żeś potomek Wątorskich, hrabiów de Wątory.
(Hanna odchodzi).



SCENA DZIEWIĄTA.

WĄTORSKI (załamując ręce w rozpaczy).

Lecz mój herb... herb mój srebrny, odwieczny, bogaty,
Na którym wyrażono wszystkie antenaty.
Którym byli tak chlubni praojcowie starzy, —
Musi iść na zastawę, do brudnych lichwiarzy!
Sto talarów... dał przecie... o! łzami je broczę!
Trzydzieści trzy procenta... termin za półrocze...