Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
HANNA (cofając się).

Stanisławie... ja nie wiem... na zawsze jam wasza;
Ale dziś... dać wam rękę... ojciec mię przestrasza...
Nie mogę... przyjaźniejszej poczekajmy pory...
Bo ojciec...



SCENA SIÓDMA.

CIŻ i WĄTORSKI.
WĄTORSKI (wpadając nagle, dumnie).

Jest Wątorski, comes de Wątory!
Pra-pra-pra-wnuk hrabiego Jafeta jedyny,
Pan zamku swoich przodków i głowa rodziny!
Choć jeden tylko zamek, mniej liczne mam wioski,
Równy mi Wiśniowiecki, Tęczynski, Zborowski,
A może wyższy od nich, miłościwy bracie!...

A wy kto, co po rękę mej córki sięgacie?
(Z przyciskiem).
Szlachcic Pachołowiecki... to coś, jak pacholę...

Herb Równia... wielkie święto!... już żadnego wolę!
Równia... królewski pisarz!... rycerz z pod Chocima!...
Umie rysować zamki, ale sam ich niema!...
Nie dla was połowica w naszem gnieździe starem:
Moja córka być musi tych murów filarem!

STANISŁAW (kładąc rękę na głowni pałasza).

Panie! tyle obelgi... takie urąganie,
Tylko od ojca Hanny przenieść jestem w stanie.
Nie bluźnię twoich przodków przedwiecznej rodzinie,
Bo ich krew droga dla mnie w sercu Hanny płynie;
Ale wara przymawiać, że mój herb za świeży:
Osobistej zasłudze także coś należy!
Jeśli wam herb mój skromny nazbyt w oczy kole,
Dziś dosłużyć się nowych wyborne mam pole:
Oto Stefan Batory dziś wojnę ogłasza,
Ze mną Bóg, moja miłość i ostrze pałasza!
Nieprędko, nieinaczej powrócę w tę stronę,