Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MARYA (do siebie, patrząc na Henryka).

Boże! jaki on blady!... on dotąd mię kocha
Jabym chciała utrzymać odwagę kobiecą...

MARSZAŁEK.

No! pogawędźcie sobie, a ja chrapnę nieco.
(Odchodzi do drugiej izby).


HENRYK, MARYA.
(Długie milczenie).


MARYA (przerywając je).

Prześliczną mamy jesień.

HENRYK.

Tak... jest trochę słońca:
Nad skonaniem przyrody lampa konająca

Dopala się powoli...
(Znowu milczenie).

MARYA.

W tej leśnej ustroni,
Kiedy wicher jesienny po szybach zadzwoni,
Kiedy liście opadną, gdy nastaną słoty,
Musi być bardzo tęskno...

HENRYK.

Są chwile tęsknoty:
Myśl płynie w kraj daleki na jesiennym wietrze;
To nakreśli gmach szczęścia, to znowu go zetrze;
Leci czasem w gwar świata z pustelniczej chaty
Na widnokrąg ludzkości piękny i bogaty,
Kędy postacie ludzkie promienia się, złocą...

MARYA.

Szczęśliwy pan, gdy mniemasz, że jest wracać po co,
Świat taki monotonny!

HENRYK.

Jest inszy świat ducha.
W tamtym jest rozmaitość, kto się pilnie wsłucha.