Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MATEUSZ.

O święty Mateuszu! to już Pańska łaska...

MARSZAŁEK.

Niech mi zawsze tak trafnie powóz się roztrzaska,

To nie powiem i słowa.
(Ziewa).

SĘDZIA (ściskając Henryka).

Tak, drogi sąsiedzie,
Uraczyłeś obiadkiem!

MARSZAŁEK.

Ale po obiedzie
Każe stary obyczaj przedrzemać się chwilę
Czy zaśniesz, panie sędzio?

SĘDZIA.

Ja zasnąłbym mile,
Lecz nie mam chwilki czasu, bo coś mi się marzy,
Ze kochany mój sąsiad nieźle gospodarzy.
Przystroił chatkę w lesie, jak wianuszek wonny,
Toć użątek w stodółce musi być niepłonny.
Widziałem na dziedzińcu jakiegoś wyrostka:
Gospodarska ciekawość — prosta ciekawostka —
Każę się oprowadzić po spichrzach, stodole...

HENRYK.

Ja sam panu sędziemu towarzyszyć wolę.

SĘDZIA.

A broń Boże! broń Boże! jesteśmy ciekawi,

Lecz tu kochany sąsiad niech gości zabawi;
(Wskazuje Maryę).
A ja wkrótce powrócę...
(Do siebie).

Bo to niezła scheda,

Trzeba wszystko obejrzeć — może mi odprzeda.
(Odchodzi).

HENRYK (do siebie, patrząc na Maryę).

Boże, jaka zmieniona! nie musi być płocha...