Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MARSZAŁEK.

No! ani mi w głowie,
Żeby się zdały na co Apollina dzieci...
Zając — starka — mój sędzio! niech żyją poeci!
Takich ludzi poszukać choć z latarnią we dnie.
Poczciwy, dobry Henryk!

SĘDZIA (do Maryi).

Czego pani blednie?

MARYA.

Tak... znużenie podróży...

SĘDZIA.

Znużenie podróży...

Niechaj się pani przejdzie, to na zdrowie służy.
(Podaje rękę).
Unużenie w podróży, to jak ciężka praca.
MATEUSZ (patrząc na parkan).

O święty Mateuszu! pan Henryk powraca!
Prędzej stół nakrywajcie i potrawy znoście!...
Jakże będzie szczęśliwy, że ma w domu goście!



USTĘP CZWARTY.
(Wnętrze chatki, pokój stołowy)


MARSZAŁEK, PŁODOZMIAN, HENRYK, MARYA i w progu MATEUSZ.

(Wstają od stołu).

MARSZAŁEK (ściskając Henryka).

Obiad, panie Henryku, to gody Gamasza!
Bogdajby tak się wiodła cała podróż nasza!
Pyszny kwasek z zająca, z cietrzewia pieczyste,

Świadectwo gościnności dają uroczyste...
(Do służącego):
I o tobie powziąłem wrażenie korzystne,

Kochany Mateuszu, niechże cię uścisnę!