Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Do śmierci w nim nie gasnął... A my tu sąsiedni;
Czasem, widzisz, pan Henryk starego odwiedzi,
Ogra go w maryasika, zaprosi na wino,
Że stary tu znajdował przyjemność jedyną.
Tak się w nim rozmiłował, że teraz w chorobie
Chciał mu wszystko zapisać.

TRZASKA.

Widzisz, myślę sobie!
A cóż na to pan Henryk?

MATEUSZ.

A święty Gerwazy!
Czyż można było przyjąć bez Boskiej obrazy?
Nie przyjął...

TRZASKA.

Co ja słyszę!

MATEUSZ.

Stary ani słucha!
Pan Henryk do proboszcza, — i tu sprawa krucha!
Proboszcz moralizował, bo głowa nielada;
Lecz jak wspomnieć synowca, dziad w gorączkę wpada.
O święty Mateuszu! aż przechodzą dreszcze!
Na ostatniej spowiedzi przeklinał go jeszcze!
Pan Henryk był w kłopotach. Po chwili... po chwili...
Z proboszczem gniew podsędka jakoś złagodzili,
Synowiec się ukorzył — no! i dostał spadek;
A pan Henryk spokojny.

TRZASKA.

To dziwny wypadek!
Mów, co chcesz, Mateuszu... a ja powiem śmiało:
Gdy stary dawał zapis, to brać należało.
Majątek rzecz niegłupia... ot widzisz, niegłupia.

MATEUSZ.

A przez niego najpewniej piekła się dokupią.
Dobry on, kiedy pracą nabyty godziwą;