Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MARSZAŁEK.

Niechże i tak będzie.

(Do służącego).

W powozie miękką pościel, proszę mieć na względzie.
Włożyć mi jaką książkę — chociaż nie literat,
Muszę teraz książkami bawić się rad nierad,
Ro czytając, najlepiej zasypiać w dni słotne.

SĘDZIA.

Mam tu właśnie Gawędki i rymy ulotne.
Autor ich doświadczony, czy w wierszu, czy w prozie.
Ręczę, że pan marszałek wnet uśnie w powozie
Na najpierwszej karteczce — doświadczona próba!

MARSZAŁEK.

O! to... to! panie sędzio!... to mi się podoba!
Z tylu książek, co dzisiaj piszą dla pieniędzy.
To mi dzieło najlepsze, co uśpi najprędzej:
Jest przynajmniej cel pisma...

SĘDZIA.

A wierszyków zwłaszcza!

MARSZAŁEK (do służącego).

Dać mi ciepłe kalosze, nie zapomnieć płaszcza...
Szlafmycę i parasol, bo na deszcz się zbiera;
Flaszę gdańskiej gorzałki, sucharków i sera,
Lulkę, tytuń, krzesiwo... No, bywajcie zdrowi!
Ruszajmy, panie sędzio!

SĘDZIA.

Służę marszałkowi.
(Odchodzą).




USTĘP TRZECI.

Przed schludną chatką w lesie MATEUSZ na stole suszy ziółka i mówi zwolna do siebie.

O święty Mateuszu! chcę płakać, jak dziecię.
Jak to wszystko i dobrze, i mądrze na świecie!