Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/521

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Winę z ich serca lub boleść z ich głowy.
    Starzec wstał pierwszy, i co starczy siła,
    Wsparty na kiju szedł, modląc się Bogu;
    Dziewczyna jeszcze dłużej się modliła,
    Powstała, wyszła, przyklękła na progu,
    I tam się krzyżem jeszcze przeżegnawszy,
    Ku wiejskim polom kieruje bieg żwawszy.

    XVI.

    Za stodołami są wiejskie mogiły.
    Drewniane krzyże zbiegły się gromadą;
    Za mogiłami stoi dąb pochyły,
    Dalej drożyna, co do lasu jadą,
    A przy drożynie, wedle leśnej ściany,
    Sterczy grobowiec z piasku usypany.
    Znać z przeszłorocznych sczerniałych badyli,
    Że tu rósł oset i pokrzywa dzika;
    U nóg zmarłego drzewko się nie chyli,
    Nie zbudowano nad głową krzyżyka.
    Wiatr, co z sosnami przyległemi gwarzy,
    Nie lubi kwilić na tutejszym grobie:
    Przeleci czasem — mogiłę znieważy,
    Rozsypie piasek i odlata sobie.
    Nie pytaj w wiosce, czy prawdy, czy baśni:
    To to za dzika zacisza grobowa?
    Bo ci niechętnie odmrukną pół słowa,
    Ale pytania żaden nic objaśni.
    Tu nawet z wioski nie zabiega trzoda,
    Ranny skowronek nie wywodzi treli.
    Biedną mogiłę zdaje się przeklęli
    I Bóg, i ludzie, i sama przyroda.
    Za lat pięćdziesiąt, jak zwykle na świecie,
    Jakowyś urok mogiłę osłoni,
    Podanie jakieś do niej się przyplecie,
    I będą dziwy opowiadać o niej.
    Dzisiaj ten kopiec jeszcze nazbyt świeży,
    By o nim składać piosenki lub pieśni;