Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc pyta sam u siebie i wyroki bada:
Kto jego tarcz udźwignie? kto mieczem zawłada?
Kto czujniej będzie pełnił nadniemnowe straże?
A zresztą gotów na śmierć, jeśli Poklus wskaże,
Gotów umrzeć za Litwę lub dać własne dziecię.

VII.

Cóż Egle wobec śmierci? jej serce kobiecie
Czyż nie zadrga obawą? — O! to wielkie serce!
Zdoła umrzeć, jak słuszna dzielnej bohaterce,
Nie sliańbi krwi książęcej nikczemną obawą;
Ależ do niej i życie, i młodość ma prawo.
Od niejakiego czasu, gdy oczy otworzy.
Tak coś dobrze na sercu, popiękniał świat Boży!
Co to za szczęście młodość! tak się w duszy chwali:
Jacy dobrzy bogowie, że nam życie dali
Bo na powaby życia, na uczucia święte
Przejrzało oko duszy aż dotąd zamknięte,
Otworzyło się serce na radość bez końca.
Jako młody pierwiosnek dla pięknego słońca.
I teraz trzeba umrzeć... na ofiarę zową,
Spojrzeć z pięknej jutrzenki na otchłań grobową!...
Nie dziw, że dreszcz ogarnął bohaterkę śmiałą,
Głowa się zamroczyła, a w oczach ściemniało,
Dreszcz bojaźni po sercu przebiegł mimo chęci:
Zna już wartość dni młodych, które bogom święci,
I głowę przystrojoną w młody wianek z ruty
Zwiesza ku drżącym piersiom, i żalu wyrzuty
Stara się wyższą myślą wyprowadzić z łona,
A na licu jej bladość, w oczach łza tajona.

VIII.

Już północ. Lud w podziemie zebrał się gromadnie,
Milczy jak wobec śmierci i stos łomów kładnie,
A wróżka je zapala i kropi oliwą.
Krwawe blaski po ścianach odbiły się żywo,
Zaiskrzyły w pancerzach, co noszą mężowie,
Zapłonęły w kolorach na niewieściej głowie,