Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXIV.
Chory przestał już mówić — a ciekawa rzesza

Pogląda nań, z boleści ściskając ramiona.
Spowiednik rozgrzeszenia modlitwę przyspiesza,
Dopóki Łazarz nie skona.
Ale jeszcze nie skonał, jeszcze się porusza,
Kaszlnął krwią, podniósł oczy i cichemi słowy:
Ojcze!... matko!... przebaczcie!... — i już jego dusza
Stoi przed sądem Jehowy.
Z duszą jego jęk starców poleciał ku Niebu;
Zapłakali sąsiedzi, których dzielił pracę;
Jezuita spłakany wywiódł pieśń pogrzebu:
O reąuiescat in pace!

XXV.
Kazimierz Korsak śpi w wiejskiej mogile,

W chłopskiej sukmanie — a jak tego życzy,
Jego ród pański i poświęceń tyle,
Wszystko ukryte w ciszy tajemniczej.
Tylko Podolec dla przyszłej pamięci
Rzecz całą w aktach zapisał w klasztorze,
I stary Marcin domyślał się może,
Bo gada z sobą i głową coś kręci,
I na mogiłę chodzi co poranka,
Kędy dwa groby, i Kuźmy, i Janka.
I wkrótce ludzie wykopali z blizka
Dla dwojga starców piasczyste mogiły.
Zielskiem zarosły cztery grobowiska,
I cztery krzyże z latami zegniły.
W wiosce czas jakiś gadano jedynie
O młodym Kuźmie, co przybył w te strony,
I jakby cudem Bożym nawiedzony,
Ostatnią spowiedź odbył po łacinie.

XXVI.
Może w końcu gawędy ciekawi jesteście,

Co z Hrehorym, co z Maryą stało się nareszcie?
Czy w lesie, gdzie pracował, gdzie przeżył nie mało,