Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Że serce winni zdławić ludzie prawowierni,
I że niemasz zbawienia krom krzyżów i cierni.
Więc kiedy pomrok uczuć upajał mi głową,
Liczyłem je za grzeszne natchnienie Lutrowe
I przepędzałem noce bezsenne a łzawe,
Mówiąc Psalmy pokutne.
Lecz w świętem konklawe
Są Kardynali mądrzy a pełni zalety,
Młodzieńczy Kontarini, stary Spanoletti,
Ludzie, co sami żywot Chrystusowy wiodą,
Co brzydzą się jak śmiercią kacerską swobodą,
A przedsię od tych mężów słyszeć było można,
Że krzywi słowa Pańskie gorliwość pobożna,
Żeśmy ryglem zamknęli podwoje do Nieba,
Że i w kościele Bożym reformy potrzeba,
Że przyjdzie czas, gdy kapłan będzie mógł bez winy
Zostać zacnym małżonkiem i ojcem rodziny,
Obywatelem kraju i bratem swych braci.
O męże, darem Ducha świętego bogaci!
O książęta Kościoła! czołem biję, czołem!
Z ust waszych promieniściej Chrystusa pojąłem:
Że Bóg nie kazał sercu zadawać katuszy,
Pastwić się fanatycznie nad uczuciem duszy,
I nie przeklął miłości; że chcąc poznać Pana,
Nie chodź między kacerze, owieczko zbłąkana,
Bo rzymski dobry pasterz Piotrowej owczarnie
Twe zwątpienia rozproszy, twe rany przygarnie.
Tak, — mawiał Spanoletti — wiem, że Paweł trzeci
Jest Ojcem miłosiernym Chrystusowych dzieci,
Co związano, rozwiąże w upatrzoną porę,
Jeno zbrojni we skruchę i świętą pokorę
Módlmy się...
 

V.
Takiej mowy słuchałem ochoczy,

Prysnął kamień zwątpienia, co mi serce tłoczy;
A kiedym po raz pierwszy odetchnął swobodnie,