Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Że nie tłumaczy się to dietą i zdrowiem —
Bo ani się ku temu przeziębić nie zdoła,
Ani dostać gorączki — —

W świątyni pokoju
Gdzie przez wyłomy sklepień gwiazdy ciekną z nieba,
Gdzie bluszcz czarny gronami pełnemi się wiesza;
Chodził o nocy Wiesław z Markiem. — Głazów rzesza
Ogromnych, jak postaci wiele w sądnym stroju,
Lub rzesza widm, tu, owdzie — sterczało głowami:
Niektóre spały — inne, niby ramionami
Dźwigały się, a inne pochylały skronie.
— Cicho było — z daleka czerniał ark Tytusa
Kolosseum i Forum po przeciwnej stronie
I oliw sad — — Firmament jak lice Chrystusa
Wypogodzony bardzo, jasny od promieni,
Z historycznością onych na dole kamieni
Zgadzał się, jako gdy jest tło stosowne z twarzą,
Pejzaż z sceną dla której stanowić ma ramy.
— W taki czas spyta Marek:

«— Czy się jeszcze zdarzą
Zburzenia takie jak te co tu spotykamy —
Czy ruin takich więcej zostanie po świecie? —
— Takich? wątpię — całości ku temu nie mamy
Równie plastycznych — wszakże, tych to ruin dziecię
Tejże wynik oświaty niemniej kolossalny
Naprzykłał naród cały skoro się obala;
Potężna jest ruina zarys mniej widzialny —»
Tu, zmilkli: potem Marek rzekł —

— Przyszłość ocala
«Co jej potrzebne — naród żaden nie umiera
Tak, jako człowiek — ciało tylko się otwiera
Niby trumna — następnie duch, wedle zasługi
Zstępuje lub wstępuje wyżej, albo niżej —
Cały ciąg przyrodzenia, ilekolwiek długi,
Służy ku temu — formy są jak mnogość krzyży
Lżejszych, lub cięższych — w roślin przechodzi formułę