Strona:Poezye (Odyniec).djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
DO JÓZEFA KORZENIOWSKIEGO.

(Z okoliczności wyzdrowienia z choroby).




Jeśli nie zła jest niemoc, gdy u jéj wezgłowia
Uczym się cenić sami wartość swego zdrowia;
Toć warto postać nawet nad brzegiem mogiły,
By poznać, jak nasz żywot jest współziomkom miły,
I jak się nasza dla nich miłość albo praca
Wzajemną ich miłością albo czcią odpłaca.

Przykład miałem na tobie. — Gdy o twéj boleści
Trwożące po Warszawie rozniosły się wieści,
A jako cień nad miastem rozpostartéj chmury,
Na każdą skroń myślącą padł smutek ponury:
Widziałem, jak się w twojéj spotykając bramie,
W milczeniu jedni drugim podawali ramię,
I patrzali nawzajem, jakby chcąc wyczytać
Z oczu i z twarzy, o czém nie śmieli zapytać.
I słyszałem pytania: — a sam dźwięk ich głosu
Dość mówił, kto być musi ten, czyjego losu
Szala, ważąc nad grobem dni jego żywota,
Tak razem serca ziomków porywa i miota.