Strona:Poezye (Odyniec).djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Choć krwawiąc serce niewinnéj miłości,
Igra w zaloty dla płochéj igraszki,
I łamie świętość swych przysiąg: — to fraszki!
Byle był pałac, wioska, i karéta,
Krzywdę kochanki przebaczy kobiéta:
Polor zagładzi szkaradę uczynku.
Lecz ty, syn gminu! — ty biédny Marcinku!
Ty! — choć twa miłość, nie z błyśnienia oczek,
Nie z form wydatnych przez lekki szlafroczek,
Nie z brzmienia głosu wdzięcznego dla ucha,
Lecz wzrosła w tobie z czci wyższego ducha,
I choć ją w każdéj stwierdziłeś potrzebie
Najcięższą z ofiar — zapomnieniem siebie:
Tyś jest syn gminu — wszystko to czcza mara!
Ni taka miłość, ni taka ofiara,
Wznieść i uzacnić nie mogą cię przecię:
Boś ty syn wioski — boś ty gminu dziecię!
O! jeśli prawda, że tak jest na świecie,
Toć — mówiąc twoim — „Ściechurskim“ — wyrazem —
„Niechże go wszyscy djabli porwą razem!“ —
Lecz że i wieszcz to za prawdę obwieszcza.
Kraj i potomność zapytają wieszcza.
Bo on, mistrz słowa, wysoki, promienny,
On, kapłan myśli i prawdy plemiennéj,
I co go naród jak kapłana słucha:
On, wobec Prawny, Sumienia i Ducha,
Winien próbować myśli swoich stróny,
By na ich nótę chór serc nastrojony
Nie zmącił hymnu Nadziei i Wiary:
W Boga, i w ludzkość i w świętość ofiary.

1852.