Przejdź do zawartości

Strona:Poezye (Odyniec).djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On, sługa szczęśliwy! ucierpiał dla Zbawcy!
Lecz brat zgrzeszył — a kara nań sroga!... —

I zaraz nazajutrz sąd zasiadł do sprawy.
Czyn jawny — są świadki, jest prawo.
Napastnik ma pozbyć szlachectwa i sławy.
Świętokradzca stracić dłoń prawą.

I któż go obroni? — Z wspólnictwa bojaźni —
Odbiegli go wodze kacerzy;
Gród cały, lud cały domaga się kaźni,
Lub sam sprawiedliwość wymierzy! —

Zamknięto namowy, i wyrok gotowy,
Podpisać — i sprawa u końca. —
Wtém blady z pośpiechu, do izby sądowéj
Wszedł Skarga — winnego obrońca!

Obrońca bliźniego — człowieka, nie czynu.
Czyn sprośny u Boga i ludzi.
Lecz dość go przypisać nie sercu, lecz winu,
A litość, nie zemstę obudzi.

„Sędziowie!“ — rzekł wreście, łez tłumiąc strumienie;
„Na Boga! na straszny sąd świata!
„Na myśl mą, na serce, na moje sumienie
„Nie kładźcie mi, proszę, krwi brata!

„Bo sąd wasz surowy zabije nas obu.
„Z nim razem — jak Pan Bóg na Niebie!
„W pustyni, w jaskini, żyw zstąpię do grobu,
„Pokutnik za jego i siebie.“ —