Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czy widzisz, jak pod młotem ta bezkształtna bryła
Miota się, skrami parska, groźnie, jak wąż, syczy?
Weź lutnię, ze strun dobądź pieśń pełną słodyczy,
I sprobuj, czyją zaklnie pustych dźwięków siła?..
Czemże są wasze marne z widziadłami boje
Przy walkach z tą materją bezduszną, a wściekłą?
Wy znacie tylko głupie nerwów niepokoje,
Nami wstrząsa, jak trzciną, całe ziemskie piekło.
Kiedy słońce przyszłości nad ziemią zaświeci,
Gdy wstaną męże biali z pośród czerni gminu,
Lud wytrąci wam berło, książkowi poeci!
I wawrzynem uwieńczy nas — poetów czynu!

Skończył — i wraz mu wszystkie przytaknęły młoty.

A ja rzekłem:
— Nie bluźnij ni pieśniom, ni księdze!
Bo w księgach drzemią czyny, jak w chmurach grom złoty.
A z pieśni płynie balsam na światowe nędze.
W kotle życia wrą społem metalów tysiące,
Boskość topi się z grzechem, szał dziki z nadzieją,
A wieszcze nad nim chylą czoła siwiejące,
I z wrzątku ognistego chłodne strofy leją.
Cicha cela poety pustą ci się zdaje,
A jednak, w nocnym mroku i w ogniach południa,
Tłum powietrznych postaci z gwarem ją zaludnia: