Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Święty Bartłomiej, gospodarz szczery,
Pod koniec roku ostrzy siekiery.
Padają drzewa stare po lesie,
W dalekie strony głos echo niesie.
Przy cięciu Święty pilnuje świadek
Żeby nie zaszedł jaki przypadek.

Wreszcie wślad Świętych Szymona Judy,
Na świat przychodzą śniegi i grudy,
I święty Marcin na białym koniu,
Po zaśnieżonym przejeżdża błoniu.
Patrząc po stronach na biednych zwłaszcza,
Którym rozdaje po szmacie płaszcza,
Dla każdéj nędzy co przed nim stawa,
Srebrnego płaszcza kawał odkrawa.

I tak się święta praca wciąż snowa,
Jak z ust poczciwych serdeczne słowa.

— To odpoczynku w niebiosach niema,
Tylko wciąż robią lato czy zima,
Ani na wilją przy sianku żłobka