Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A przysposóbcie miejsce mnie grzesznemu. —
I znowu z dłońmi pochylił się k'niemu.
Poczciwy starzec żałości zaniechał,
Jeno się na krzyż patrzący uśmiechał,
I coraz ręce podnosił tak święcie,
Jakby na tego Baranka objęcie...
A w tém mu znowu przyszła myśl frasowna,
I jakaś dziwna troska niewymowna.

— Mój Dobrodzieju! już-ć mi nic nie trzeba,
Kiedy mówicie że pójdę do nieba,
I że mieć będę nad sobą opiekę;
Jeno widzicie, — cóż ja prostak rzekę,
Kiedy już stanę przed Majestat Boży?
Co to człek powie? — jak usta otworzy
Wśród tylu świętych i ślicznych aniołów,
Ja, taki prostak zwyczajny od wołów,
Com jeno z ptaki i ze zwierzem gwarzył,
Jakżebym w niebie odezwać się ważył? —
Otóż mnie teraz to największą troską! —
Co ja tam powiem przed jasnością Boską?...