Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Patrząc na cuda ręki Bożéj jawne,
Zapominała swe nędze niedawne,
I na sarenkę oczy się zwracały.
Poklękli starzy, dzieci poklękały,
I tylko chłopię tam nie było małe,
Jedyne w ciemnéj izbie pozostałe,
Które nie wiedząc że pękła zapora,
Jak się schyliło pod cięcie topora,
Zmęczone głodem, pokorne, cierpliwe,
Przy onym pieńku jak gdyby nieżywe
Spało cichuchno nie myśląc o zgonie,
Jakby u matki rodzonéj na łonie.
Gdy go zbudzono, kiedy śród wesela
Jedno się z drugiem radością obdziela,
Dziecko im swoje sny opowie błogie,
Że we śnie widział śliczne kwiaty mnogie,
I niby w wietrze, i niby po kwiatach,
Schodzili k' niemu jaśni w jasnych szatach;
Otóż mnie dola była dana taka
Od Pana Boga jak dla Izaaka,
Chociaż ja przecie nie żadna osoba,
Ale Bóg czyni co mu się spodoba,