Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Franciszek rzecze z pokorą:
— Oddaj ubogim niech swe odbiorą,
A Bóg ma swoich kościołów dosyć,
By z cudzéj krzywdy domy mu wznosić.
Za krzywdy ludzkie królu a panie,
Choćby jak niewiem kościół nie stanie,
Krew bo niewinna o pomstę woła,
Ani jéj zgłuszą dzwony kościoła,
Ani złagodzą wdzięczne organy,
Jęk pójdzie mimo niepowstrzymany.
Choćby moc waszych mężów chwalebnych,
Dzień i noc grała na trąbach srebrnych...
— Przeto raz jeszcze z czartem pospołu,
Kusił go rybą z swojego stołu,
Aż zwyciężony wreszcie prostotą,
Raz pierwszy w życiu zszedłszy się z cnotą,
Zmiękł i spokorniał przed biednym mnichem;
On król potężny tak stał się cichym,
Że nic nie począł bez jego rady,
Łowy zacichły, znikły biesiady,
I dwór królewski jako był dworem,
Naraz się głuchym zrobił klasztorem.