Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy czas przyjdzie sprośne łowić gady,
Bo nie dla pychy ni żadnéj ozdoby,
Dano nam skrzydła sążniste i dzioby.
Kiedy czas przyjdzie, kiedy Boże słońce
Z kurzawy śniegu gładkie czoło zwlecze,
Kiedy ze sosen lód soplasty zciecze,
I staw zamarzły pęknie w strzał tysiące,
Gdy tchnienie życia skruszy śmierci zbroje,
Wtedy ja klasnę z góry: gniazdo moje!...

A staréj brony nikt mi nie zabierze,
Ani obawy żadnéj o to nie ma,
Siwy dąb polski oburącz ją trzyma,
I jest ktoś jeszcze więcéj co jéj strzeże,
Ktoś co się modli od zmroku do świtu,
W pasie z gwiazd jasnych i w sukni z błękitu.

Wrócę ja wrócę ale bez pospiechu,
Wiosnę przyniosę a nie torbę śmiechu.
I nad ojczyzną, nad tym białym grobem,