Strona:Poezje Michała Bałuckiego.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wstające słońce w jasną odziało purpurę,
Wśród białéj mgły porannéj i mogilnych znaków
Ujrzałem miasto stare i krzyknąłem: Kraków!
I wyciągnąłem ręce do miłych pamiątek,
I z dziecinną radością każdy znany kątek
Odwiedzałem oczami; ścieżką, co się wije
Wśród olszyn i topoli i w zbożu się kryje,
Potem sznureczkiem białym ciągnie się nad rzeką
Pośród zielonéj trawy daleko — daleko —
I wśród sadów, rybackich chat znowu się chowa, —
Tą ścieżką biegły oczy moje do Krakowa.
I aniołowi ręką wskazując w tym grodzie
Każdą wieżę, co nieba błękit krzyżem bodzie,
Każdy muru kawałek słońcem pozłocony
Pytałem: prawda, jakie cudne nasze strony? —

Aniół słuchał nie słysząc — wzrok zwracał do nieba,
I zamiast odpowiedzi rzekł: „wracać już trzeba,“
I wziąwszy mnie za rękę chciał unieść ku niebu.—
Rozpacz mnie ogarnęła, jak w chwili pogrzebu —
Tęsknota bunt podniosła przeciw woli bożéj,