Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I.

W obozie szwedzkim huczno i gwarno,
Do ciepłych ognisk zbrojni się garną;
Krążą kielichy z ręki do ręki,
W ustach hulaszcze kipią piosenki;
A ta wesołość co na ich twarzy,
Jakimś się ogniem piekielnym żarzy,
Dziwnie odbija od łuny w dali,
Co krwawą smugą niebiosa pali! —

Huczno i gwarno — bo pan wódz szwedzki,
Niedawno złupił dworzec szlachecki,
Zrabował kościół, pomęczył mnichy! —
A więc kościelne srebra, kielichy,
I dworskie perły, drogie kanaki,
Między w pół dzikie poszły żołdaki!

Huczno i gwarno — śmiech do okoła!
Wyrzuca kości tłuszcza wesoła —
Ryczą przekleństwa, kipi gra wściekła!
A tam w oddali — wśród tego piekła.
Słychać jęk rzewny, stłumiony, głuchy:
To polski jeniec skuty w łańcuchy!

Płoną ogniska! w kotłach wre strawa!
Czasem z pod kotła jak wstęga krwawa,
Płomień wężykiem na zewnątrz błyśnie!
I kąsa kociół — co go tak ciśnie,