Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Włosów na łonie jej łkała Klymene.
A śród nich wszystkich Themis — u stóp Opsy,
Onej królowej, osłoniętej mgłami,
Nie więcej oczom widzialnej, niż ciemne
Wierzchołki świerków, gdy je noc głęboka
Otuli w chmury. Było-ci tam jeszcze
I wielu innych, których nie wymienię.
Bo kiedy Muza wzniesie się na skrzydłach
W wyże powietrzne, któż wstrzyma jej loty?
A teraz śpiewać musi o Saturnie
I towarzyszce jego, którzy chwiejnym
Wydobywali się krokiem z głębiny
Straszliwej puszczy. Ponad ciemną turnią
Pojawiły się ich głowy; ich postać
Rosła i rosła, aż się krok ich zrównał
Z poziomem szczytu i spoczął. I wówczas
Thea, ramiona rozpostarłszy drżące
Wkrąg nad tem gniazdem katuszy i z boku
Wlepiwszy oczy w oblicze Saturna,
Ujrzała ciężką w niem walkę. Najpierwszy
Z pomiędzy bogów zmagał się z wszelaką
Słabością bólu, gniewu, przerażenia,
Zemsty, wyrzutów, żalu i nadziei,
Ale najbardziej z rozpaczą. Daremnie
Walczył przeciwko tym plagom, albowiem
Na głowę jego polało już Fatum
Olej śmiertelny, jad, co mu odbierał
Piętno boskości; i Thea, przelękła,
Dała mu spokój, puściwszy go naprzód
Między olbrzymów zwyciężone plemię.