Strona:Podróże Gulliwera T. 2.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Milcząc słuchały oba te stworzenia z największą uwagą mojej do nich przemowy: gdym skończył, rżały do siebie kilka razy, jakby ważną zajęte były rozmową. Z zadziwieniem spostrzegłem, że ich mowa bardzo dobrze wzruszenia umysłu wyrażała i że z jej wyrazów możnaby było ułożyć alfabet, daleko łatwiejszy i prostszy od chińskiego.

Słyszałem że często powtarzały wyraz Jahu, i lubo nie mogłem się domyśleć jego znaczenia, usiłowałem podczas, gdy konie rozmawiały ze sobą, abym go mógł wymówić. Skoro mówić przestały, powtórzyłem głośno kilka razy wyraz Jahu, starając się naśladować ile możności rżenie konia. Zadziwiło ich to niezmiernie, i pstrokaty powtarzał mi kilka razy ten wyraz, jakby mnie chciał nauczyć jak go wymówić trzeba. Starałem się naśladować go w wymówieniu tego wyrazu, i polepszyłem się cokolwiek przez kilkakrotne ćwiczenie, lubo doskonałości dosięgnąć nie mogłem. Potem chciał mnie gniady nauczyć wyrazu jeszcze daleko trudniejszego do wymówienia, który podług naszej ortografji pisałby się Houyhnhnm. Nie tak łatwo mogłem ten wyraz wymówić jak pierwszy; ale powtórzywszy go kilka razy, w prawiłem się, i konie dziwowały się mocno mojej pojętności.

Pomówiwszy jeszcze cokolwiek ze sobą, i jakem się domyślał z ich min, to ja musiałem być przedmiotem ich rozmowy: pożegnały się, jak pierwszym razem, wzajemnem dotykaniem się prawych kopyt. Potem dał mi gniady znak, abym szedł przed nim: zdawało mi się też najroztropniejszą