Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gla warzy się ryż w zadymionym kociołku, półnagie dzieciaki tarzają się w trawie, „hanum,” zapatrzona w przestrzeń, w niemem osłupieniu raz po raz zaciąga się kalianem. Co kilka dni któryś z małych nagusów przynosi mi, jako „piszkiesz,” kobiałkę, uplecioną z łozy, pełną moich własnych śliwek, winogron lub gruszek. Kosztuje mnie to regularnie krana, bo nie można nie dać srebrnej monety, gdy w tak uprzejmy i pełen wdzięku sposób wieśniacy podnoszą i bez tego już bardzo wygórowaną cenę letnich mieszkań.
Jutro daleko będę od wsi Szymranu, od dróg górskich, na których codzień odbywam konne przejażdżki, dróg szeleszczących topolami, wysrebrzonych jujubami, jasnych, świetlnych, wesołych.
Wszystkiego mi żal: płaczliwych modlitw muezzinów i tych dziwnych śpiewów innych zawodzących, które tu na wsi zwiastują południe i derwiszów, przemawiających pięknie i poufale, zwących Europejczyków, jak dawnych znajomych, „hanum hakime czeszń”[1], „wazir mukhtar inglisz”[2], każdego wedle jego tytułu i godności. Żal mi wsi i żal mi miasta; żal całego tego nienaruszonego jeszcze przez naszą cywilizacyę zakątka Wschodu.

21-go września. Wyjeżdżamy z Tedżryszu o 5-ej zrana. Dzień dzisiejszy spędzimy w mieście, nocą wyruszamy ku Kazbinowi, Resztowi i morzu Kaspijskiemu.

  1. Żona okulisty.
  2. Ministrze angielski.