Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wcale. Ja zaś po persku umiem się porozumiewać z kucharzem, który mówi: „Hanum, emruz mihurym[1] petits pois, rol-au rent, roti, crem” (wszystkie nazwy pokarmów znają po francusku). Ja odpowiadam „Bechter est[2] poulet, timbale, asperges” — i rozmowa skończona. Umiem też kazać służącemu iść za drzwi, lub nazwać go złodziejem. Są to ostateczne kresy mej elokwencyi, a taką rozmową bawić ekscelencyj nie mogę. A oni, jakkolwiek dzicy, czują, że powinni ze mną głównie konwersować. Zastępuję brak słów uśmiechami, lecz ekscelencye nudzą się trochę, ja szalenie.
Ekselencye jeść nie umieją. Pocą się i cierpią katusze, skazani na używanie łyżki, noża i widelca. Z zupą jakoś jeszcze idzie. Lecz ryba, lecz mięsa! Dostojnicy mają odwagę swego niedołęztwa. Męczą się, by trudność przezwyciężyć, lecz przyznają się szczerze, iż nakrycia nie często dotąd komplikowały naturalną swobodę ich ruchów. Nie potrzebują tego mówić!
Abbas, przy progu stojący, boleśnie i pogardliwie patrzy na ich niedołęstwo, rzucając mi spojrzenia, iskrzące dumą i tryumfem. On inaczej od nich umiałby zachować się przy stole europejskim.

Pod koniec obiadu jeden z dygnitarzy dostaje czkawki, lecz zupełnie nie zażenowany tą drobną a naturalną dolegliwością, dobrotliwie i pobła-

  1. Hanum — dziś zrobię.
  2. Lepiej jest.