Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najprzyjemniejsze wspomnienie z perskich stosunków zachowuję o rodzinie ministra oświaty, Mohbere Dowleh. Wszyscy jego synowie, jak już poprzednio mówiłam, są wychowańcami europejskich uniwersytetów; czytają dużo, prenumerują mnóstwo francuskich oraz niemieckich dzienników i miesięczników. O wszystkiem, co nas interesuje w dziedzinie literatury i sztuki, mogą mówić kompetentnie. Najstarszy z nich, Sanieh-el-Dowle, który dostąpił kosztownego zaszczytu otrzymania za żonę jednej z córek Muzaffer-eddina, jest prawdziwym uczonym, najwięcej może wszechstronnie i poważnie wykształconym człowiekiem w Persyi.
Sąsiadujemy z nimi bardzo zblizka; wielki ogród, otaczający zabudowania ich birunu i enderumu, rozciąga się nawprost naszych okien, wzdłuż naszej ulicy. Chiarani — Dowleh, synowie i wnucy ministra często do nas zachodzą na długie pogawędki. Uderza mnie drobny jeden, a charakterystyczny szczegół. Gdy tylko moja psina — potworny kulawy Hideux — zaczyna łasić się do najczęściej nas odwiedzającego średniego syna Khan-Khanum’a, ten człowiek łagodny i dobrze wychowany odpędza go ostro, bojąc się jak ognia dotknięcia zwierzęcia, a to przez przesąd religijny. Zauważyłam również, iz Khan-Khanum, wyszedłszy z berlińskiego uniwersytetu i biegły w różnych naukach ścisłych, kroku bez swego różańca nie zrobi. Zawzięcie przesuwa jego paciorki, rozprawiając jednocześnie o rzeczach, nie mających nic wspólnego z Mahometem i stoma imionami Allaha. Jeden przykład więcej zewnętrznej hypokryzyi religijnej Persów.