Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cić między 3 i 4 godziną wieczorem. Tyranizuje karaułów, któremi wciąż się posługuje, posyłając ich po chleb, po lód, po węgiel, po rzeczy, na których nic lub bardzo mało się zarabia, każe im zmywać i pokrzykuje na nich ustawicznie.
Na innych służących władza jego już się nie rozciąga. Ci są panami mieszkania i utrzymują w niem możliwie największy nieład. Słaniają się po domu, powłócząc zlekka po dywanach miotełką z suchych gałązek, lub niedbale powiewając jak sztandarem ściereczką od kurzu, muskają nią meble i drobiazgi.
Nie zaznałam chwili spokoju co do czystości naczyń domowych od dnia, w którym zobaczyłam perłę służących, melancholijnego Abbasa, czyszczącego wraz z karaułami samowar i rądle w gęstozielonej wodzie basenu, w której kilkadziesiąt osób dziennie zanurza brudne ręce, sądząc, że je w taki sposób myje.
Biedny mój Abbas! Cwiczyła się na nim nieubłaganie werwa naszych przyjaciół i nasz własny dowcip; rozweselał mi nieraz chwile smutku i nudy. I dziś wystarcza mi przypomnieć sobie pochyloną boleśnie na bok głowę, z kropelką, wiszącą stale na końcu pałkowatego nosa, usta, gapiowato otwarte, całą tę ogłupioną postać zaspanego muła, ażeby się ubawić wesoło.
W parę dni po przybyciu do Teheranu najęłam tego niedołęgę, świeżo przybyłego z Tebrysu, nie umiejącego słowa po persku, ani po turecku, beł-