Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za eskortę mamy trzech zapties, z których jeden opuści nas dopiero w Khoj, podczas gdy dwaj inni zmieniać się będą na każdym etapie. Dżiber-bey i konsul zaopatrują nas w listy do kilku dostojników perskiego pogranicza; żona Dżiber-bey'a przygotowała nam sporą ilość prowizyi. Bo nasz pułkownik ma brzydką, ospowatą małżonkę, z którą kilkanaście razy dziennie zamieniamy czułe uśmiechy i wciąż jedne zdawkowe frazesy grzeczności.
Trzy dni zeszły nam na przygotowanich. Wyjeżdżamy z Bajazydu w chłodny poranek zimowy. Pułkownik i Czerkies odprowadzają nas o parę wiorst za miasto. Dopiero, rozstając się z nimi, wsiadamy na koń; ja, notabene, po męzku, bo o kobiecem siodle marzyć nawet nie można w Bajazydzie.
Przykre wspomnienia zachowałam z tych kilku dni podróży. Beznadziejny smutek wieje od nieba, od żałoby obłoków, niosących śnieżne zawieje, od gór ponurych, których nie rozwesela żadna roślinność... Nasza nędzna gromadka zdaje się być zgubiona w tych rozpadlinach i wąwozach. Naszych czerwadarów nie chciałabym spotkać wieczorem na samotnej drodze.
Przystajemy raz po raz; Tatarzy i żołnierze zbierają chrusty i niecą ogień, aby choć przez chwilę rozgrzać skostniałe członki. Pijemy raki jak wodę, lecz nasi przewodnicy i zapties, strzegący widać ściśle przepisów Koranu, nie chcą nawet umoczyć ust w zakazanym trunku.
Pierwszego już dnia mieliśmy stanąć na per-