Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie jesteśmy we właściwym Kurdystanie, lecz przeważnie trafiamy po drodze na wioski kurdzkie i spotykani przez nas podróżnicy są też prawie bez wyjątku Kurdami. Po za pasterzami bowiem, którzy w tych górach osiedli, wałęsa się w nich mnóstwo koczowników. Czyżby godziny dni naszych były policzone?... Czekamy napaści. Uzbrojono nas przecież, w przewidywaniu jej, w dwa olbrzymie rewolwery i zaopatrzono w dwóch zaptiès, mających strzedz bezpieczeństwa. Bohaterscy ci wojownicy jadą wprawdzie zwykle o parę kilometrów przed nami; są więc właściwie nieistniejącą zupełnie ochroną. A rewolwery? Czerkies tłómaczy nam, że w razie napadu nie powinniśmy strzelać pod żadnym pozorem. Kurdowie bowiem dorównywają szczęśliwej pamięci Tellowi w sztuce celowania i zgładzą niechybnie ze świata nieostrożnego zuchwalca, któryby bronić się próbował. Najlepiej jest dać rozbójnikom obedrzeć się spokojnie do nitki; jedyny to sposób ujścia cało dla tych, którzy życie więcej nad błachość dóbr ziemskich cenią.
Nie powiem, ażebyśmy po tych ostrzeżeniach mniej drżeli o nasze ziemskie powłoki.
Nie chcąc się mijać z prawdą, muszę wyznać, że z niekoniecznie przyjemnem uczuciem mijaliśmy owych niezrównanych strzelców, obwieszonych bronią z najlepszych angielskich fabryk i z podełba złowrogo na nas spoglądających.
Na noc, jak już to powiedziałam, zajeżdżamy do wiosek kurdzkich. Zamknięci razem z gospodarzami w ich norach podziemnych, jesteśmy całko-