Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chanie łatwo. O gorzka ironio! pierwszą kurę spożyliśmy w Erzerumie. Tymczasem musimy się zadawalniać chlebem razowym i słodkiem lub kwaśnem mlekiem, a i to nie wszędzie znaleźć można. Konserwy znikają dziwnie szybko, nie zaspakajając głodu, bo ostre powietrze górskie rozwija chorobliwy apetyt. Chronicznie głód cierpię.
Wyjeżdżamy z naszego złowrogiego noclegu — płacąc zań w dodatku jak za porządny hotel, bo najpierwotniejszy dzikus wie, że niewiernego zdzierać należy — bez szklanki herbaty, skostniali i przemokli. Dziś wieczorem stanąć mamy w dość dużem mieście, Bajburcie, pamiętającem, jak Trebizonda, zamierzchłe epoki historyi. Bajburt świeci nam niby gwiazda przewodnia.
— Za ile godzin tam dojedziemy?
— Za osiem, dziewięć najdalej — odpowiada Mustafa.
Furgony toczą się raźnie, droga niezwykle jest równa i gładka; słońce weszło w całym majestacie. Po pięciu godzinach dobrego marszu wypoczywamy w przydrożnem „tchaïkhaneh”[1].
— Ile ztąd jeszcze do Bajburtu?
Mustafa drapie się w poczochrane kudły.
— Hanam, Bajburt blizko.
— No, ale za ileż godzin tam staniemy?

— Hanum, niezadługo... Za siedem godzin, może za osiem. Daj tytoniu, hanum!

  1. Dosłownie dom herbaciany.