Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia migoce żałośnie. Po półgodzinnem dumaniu nad wyższością cywilizacyjną bulwarów paryzkich, zaczynam zastanawiać się nad koniecznością samobójstwa.
Szczęściem, że czerkies nie pozwala nam pogrążać się zbyt długo w smutnych refleksyach i zaopatrzywszy swe niewiasty we wszystko, co im dać może, prowadzi nas do wielkiej szopy, przylegającej do naszych rumowisk. Suty ogień bucha tam wspaniałym płomieniem, a naokół ognia zasiadły posępne, brodate postacie, kurząc fajki i ciągnąc narghile. W czarnym, żelaznym kotle warzy się perłowa kasza z pomidorami; w zadymionym czajniku kipi herbata. Nieznośny zaduch chwyta za gardło. Brodacze dysputują z zapałem i krzyczą jak głusi. Dostrzegam nagle z po za obłoków dymu dwa czerwone fezy. Poczciwe czerwone fezy! ustępują nam najlepszego miejsca przed ogniem, częstują chałwą i papierosami, wyszukują gospodarza jaskini, który raczy sprzedać nam chleba razowego i wstrętnie brudnego, pokruszonego sera owczego. Na zebranie z osób kilkunastu są dwie szklanki i jedna łyżeczka; my pijemy w własnych kubkach. Nie mamy odwagi spróbować kaszy, którą Tatarzy czerpią łapczywie wprost z kotła.
Przeklinam w głębi duszy znajomych medyków Persów, którzy zapewniali nas w Paryżu i w Trebizondzie, że nie potrzebujemy obładowywać się zbytnio zapasami, gdyż w drodze wszystkiego prawie dostaniemy. Pod wszystkiem rozumieli owoce, jajka, mięso, kury... kury szczególniej, o które niesły-