Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzianą; handlarze lodów pchają wózki ze swym przysmakiem, cuchnącym łojem bardzo, mimo to przez lud cenionym. Służący rujnują się na ten specyał, nawet karauły ulegają pokusie i wydobywają z brudnych szmatow skrzętnie chowane szai[1].
Fizyognomia miasta zmienia się w jednej prawie chwili z nadejściem wieczoru. Zaledwie słońce skryje się za górami, rozlega się z minaretów Allah-hou muesinów, wzywających wiernych do modlitwy. Wnet ustaje praca dzienna, opróżniają się ulice i sklepy bazaru, kupcy spieszą do domów; wraz z nocą schodzi cisza. Słychać tylko częste naszczekiwanie psów trędowatych, wyleniałych i poranionych, których gromady wylegują tu pod murami, jak w Konstantynopolu. Chwilami rozbrzmiewa przeciągłe i żałosne Allah-Ali derwiszów. Miasto usypia, czuwają już tylko europejczycy.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ



  1. Szai — dwudziesta część krano. Kran — obecnie pół franka.