Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cy z bazaru i handlarze uliczni w krótkich fałdowanych tułupach i wojłokowych myckach, wędrowni derwisze, skórą okryci, półnadzy, z pałką jak maczuga w ręku. Niewyczerpana to skarbnica studyów dla artysty, niezliczone bogactwo typów, obrazów, barw, kostyumów, a na wszystko płyną z nieba potoki światła i słońca.
— A bazar? Kto go nie widział, nie wie czem jest miasto wschodnie. Bazar to jego serce, nieprzerwanem życiem tętniące, wchłaniające całą jego energię, przetwarzające ją i oddające znowu. Miasto to w mieście, mające swe ulice, swe meczety, jest ich cztery w bazarze teherańskim, swe karawanseraje i swe dzielnice: każdy przemysł i każda narodowość w innej części się mieszczą, bazar perski oddzielony jest całkowicie od bazaru armeńskiego.
Zwiedzać można to szczególniejsze targowisko po kilkanaście i kilkadziesiąt nawet razy i napewno nie obejrzało się jeszcze wszystkich jego zaułków. W Teheranie, tak jak w Tebrysie, nad ulicami bazaru rozciąga się dach, w którym umieszczono dość liczne otwory, pozwalające przenikać światłu. Sklepy są przeważnie tak małe, że wejść do nich trudno. W otwartych drzwiach, na podwyższeniu okrytem dywanem, siedzi majestatycznie kupiec, podwinąwszy pod siebie nogi, zapijając herbatę lub paląc kaljan. Przed nim i za nim rozłożone bogactwa jego sklepu; nieraz te ciasne izdebki mieszczą prawdziwe skarby. Kupiec, nieruchomy i poważny, nigdy ge-