Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było koni, osłów, mułów niezliczone mnóstwo. Więc urzędnicy Musaffer-Eddina zagarniali wszystkie zwierzęta, jakie znajdowały się w mieście. Czerwadarzy chronią się jak mogą w okolicznych wioszczynach i ukażą się dopiero w Tebrysie, gdy jego książęca mość opuści go wraz ze swą świtą. Biedacy boją się jak ognia szczęścia wynajmowania swych zwierząt Wallietowi i jego otoczeniu, gdyż bardzo nieszczególnie na tym zaszczycie wychodzą.
Sam Musaffer-Eddin nie pozbawiony jest biernej, apatycznej dobroci, a w stosunku do dość szczupłej swej szkatuły, sypie hojnie pieniędzmi na wszystkie strony. Lecz czerwadarzy nie mają do czynienia z nim bezpośrednio, nie dopuszczani są do pańskiego oblicza. Pośrednicząca zaś armia pijawek siebie przedewszystkiem pożywić pragnie i „zapomina” zwykle płacić nędznym paryasom, którzy znów nie śmią protestować, a gdyby nawet podnieśli głos skargi na dziejące się im krzywdy, na nicby to się nie przydało.
Rozumiem teraz, dlaczego Tatar wzbraniał się tak energicznie dowieźć nas do miasta.
Powiedziałam, że Muzaffer-Eddin nie rozporządza znacznemi funduszami. Obecnie spadły na niego dziedzicznie kolosalne skarby Nasr-Eddina, lecz za życia ojca był najbiedniejszym z trzech braci i niejednokrotnie, pogrążony po uszy w kłopotach pieniężnych, szukał ratunku w dobroczynnym lombardzie Tebrysu. Największą fortunę w rodzinie posiadał Zille-Sultan, gubernator prowincyi Ispahanu, rządzący ze swego miasta najbogatszemi ziemiami Persyi. Ambitny ten książę nie żywi bynajmniej