Strona:Pl Poezye t. 1 (asnyk).djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz tem, czem jesteś, skazany na piekło,
Tem cię mieć pragnę, gościu mój posępny!
Bo jakieś echo podziemne mi rzekło,
Że los nasz jeden, że i ja występny, —
Czemu tem bardziej wierzyć teraz muszę,
Gdy jasne niebo z piersi mej uciekło
I sam zostałem, nieprzystępny skrusze,
A tylko jednej rozpaczy przystępny.

Razem więc z tobą, synu potępienia,
Nad Babilonu wodami usiędziem,
A nieśmiertelni wielkością zwątpienia,
Z swej piersi głosu strasznego dobędziem;
Z Prometeuszów wiecznością cierpienia,
I z sępem żądzy, męczarni narzędziem,
W własnej niemocy skowani łańcuchy,
Zostaniem bratnie dwa stracone duchy!

Lecz nim utoniem w niepamięci fali,
Przed okiem ludzi skryci w obłok czarny,
Niech ich pieśń nasza gromem wstydu spali,
Że w nikczemności pędząc żywot marny,
Płazowe szczęście, nie wielkość, obrali!
Niech ich ród, szczęsny, cierpliwy i karny,
Z pokorą znosi losów wyrok twardy:
My im zapłaćmy jałmużną pogardy.