Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zgryzł orzech lub rozłamał muszlę, znalazłbym w skorupie Kreislera! Ja temu człowiekowi nie zerwałem nawet strączka kąkolu, a on mnie zażarcie prześladuje? Więc to nie jest zemsta za krzywdę, ale instynktowa nienawiść jednej istoty do drugiej; więc ja nie mogę z nim sądzić się, porozumiewać, układać, ale muszę bronić się, jak bawoł napadnięty przez jaguara... On mnie chce pożreć!... Dobrze, stanę do walki... zmierzę się z nim w jego własnem legowisku... Ja go rozbodę na miazgę, ja z niego głodnym psom padliny narobię, ja...
Morski. Niech pan się nie unosi... wybuch do niczego tu nie doprowadzi. Żyjemy w społeczeństwie prawnem i musimy używać do obrony środków prawnych.
Wiszar. Bodaj tę waszą prawność morowe powietrze nawiedziło! Gdy mnie silna pięść lub szczęka pokonywa, przynajmniej wiem, że ulegam jakiejś mocy. Ale czemu ja ulegam tu? Źle powiedziałem, Kreisler to nie jaguar, to mizerny szczur, bazyliszek, pijawka, kleszcz, świerzb, ścierwnik! On ma mnie zwyciężyć?
Morski. Więc pan spłaci wszystkie długi fabryki?
Wiszar. Długi... (milknie i chodzi w zamyśleniu). Trzeba je spłacić... To nie kleszcz, nie świerzb, to Samson, który wstrząśnie kolumną i zwali naszą fabrykę w gruzy... Społeczeństwo prawne... (zatrzymuje się przed Morskim). Zrozumiałem!
Morski. Zatem?