Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hej, mości pastuch, czy to prawda, żeś chciał być wielkorządcą Protoryi?
— Daj mu pokój, ledwie żyje.
— Ba, chciał być królem!
— Dopiął celu: stoi wysoko!
— Ha, ha, ha!
— Nie urągajcie biedakowi, który jutro umrze.
— Co tobie do tego? Czy ci obiecał, że będziesz jego namiestnikiem?
— Może obiecał.
— Strzeż się rybo saka, bo teraz podobno zaczną łowić jego pomocników. Obywatele, trzeba jednak pogadać ze skazańcem. Synu boży, hetmanie włóczęgów, dobrodzieju urwipołciów, czy nie pogardziłbyś kubkiem dobrego wina? A jakie lubisz: jarzębinowe, bzowe, czeremchowe? Możebyś dla posilenia się wolał pomyjkowe? Patrzcie, jaki wybredny, nie chce nawet takich przysmaków.
— Naturalnie, bo zaraz aniołowie z nieba zlecą i podadzą mu puhary, napełnione boskim nektarem.
Arjos stał niemy, z twarzą tak spokojną i łagodną, jak gdyby tych obelg i urągań nie pojmował, jak gdyby gdzieś w dali inne istoty widział i inne głosy słyszał.
Anor. Dotąd jeszcze komedya.
Satar. Nie pozwolili mi go wymodelować w więzieniu. Może igrzyska tłum stąd odciągną, wtedy przyniosę gliny i ulepię go bodaj z gruba. Przyjrzyjcie się, jakie on ma pięknie zatoczone brwi.